Od wtorku jestem w ośrodku medycznym. Jestem tu najmłodszy, czasem widocznie starsze ode mnie są odwiedzające pacjentów ich dzieci. Chyba się już oswoiłem z tym, że w kategorii "dorosły onkonauta" zaniżam średnią wieku w grupie, ale wciąż to zauważam i wciąż to coś we mnie porusza.
Ego coś by chciało krzyczeć o niesprawiedliwości, na szczęście mamy ustalone, kto tu rządzi, więc siedzi cicho. Nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwa lub niesprawiedliwa choroba, po prostu albo jej nie ma, albo jest. Możemy próbować ją zrozumieć, wewnętrznie zgodzić się na nią lub negocjować z tym co już i tak jest... albo możemy tracić energię i czas na jeszcze inne sposoby. Osłabiać tym siebie, i wszystkich wokół. To nie jest zdrowy sposób na życie, tym bardziej na chorowanie, tym bardziej umieranie, jeśli chcesz znać moje zdanie.
Można - nie bez wysiłku, nie bez pracy wewnętrznej - zaakceptować, że to, co jest, jest. Wydarzyło się i dotyczy mnie. Brzmi jak banał, bo jest to proste, tylko jednocześnie bywa tak cholernie trudne. Negocjujemy, odraczamy, zaprzeczamy, podstawiamy sobie nogę raz po raz. Boimy się i tchórzymy, kiedy powinniśmy bać się i robić. Robić, działać, zbierać się z podłogi choćby najwolniejszym tempem, ale się kurde zbierać, i iść dalej.
Wierzę, że tylko przez prawdziwą, głęboką, przepełnioną wewnętrznym spokojem akceptację można stworzyć sobie przestrzeń do zebrania sił na dalszą drogę. Czy mi się podoba, czy nie, będzie dalsza droga. A ode mnie zależy, jak ją przejdę. Z jaką jakością odpowiadając na to, co się dzieje. To ja decyduję jak chcę żyć, kiedy tyle rzeczy branych przez wielu z nas za pewnik nagle staje się niepewne - zdrowie, przyszłość, starość, życie.
Ja mam na to swoją odpowiedź. A Ty, który też chorujesz? A Ty, który nam towarzyszysz? A Ty, który jesteś zdrowy? A Ty, Ty i Ty? Ile czasu poświęcasz na upewnieniu się, że w życiu skupiasz się na tych właściwych, wartościowych rzeczach, a ile na nieistotnym zgiełku? Ile swojej rzeczywistości akceptujesz, a przed czym uciekasz? Gdzie jesteś w prawdzie, a gdzie tworzysz iluzje, żeby ukryć coś przed światem? Może towarzyszenie komuś choremu to dobra okazja do skorzystania z tego doświadczenia. Jeśli choroby takie jak moja są "po coś", to być może właśnie po to, byśmy się z nich uczyli, co ważne. W ten sposób nadając tej chorobie jakiś sens.
W tym tygodniu odebrałem swoją lekcję od nieżyjącego już księdza Kaczkowskiego. Przeczytałem "Życie na Pełnej Petardzie" i obejrzałem film "Johnny". Johnny w wieku 35 lat dostał wyrok - glejak i sześć miesięcy życia. Przeżył dwa i pół roku i według wszelkich doniesień był to pokaz nie tylko tego, jak dobrze żyć, bo to ponoć pokazywał zawsze. Jego wersja życia, w tym życia chrześcijanina, to było dążenie do osobistej doskonałości i stronienie od bylejakości ducha. Podpisuję się pod taką definicją dobrego życia obiema rękami.
A ostatnie dwa i pół roku życia ks. Kaczkowskiego to był to pokaz tego, jak dobrze odejść. Żyjąc, żyjąc z podniesionym czołem, żyjąc autentycznie, żyjąc bez fałszu, żyjąc bez udawania kogoś, kim się nie jest. Na miarę sił - na pełnej petardzie i z pełnym sercem. Codziennie dążąc do tego, by coś z siebie dać innym.
To jest coś, to jest potęga, mieć w sobie tyle charakteru, mocy i determinacji. Mogę sobie tylko życzyć, żeby starczyło mi ducha na taką jakość, cokolwiek mnie czeka.
A na koniec tego niedzielnego kazania, kilka słów od Johnny'ego:
Dziennikarz: co my bliscy powinniśmy mówić tym, którzy są chorzy, którzy są umierający?
Ks. Kaczkowski: my, śmiertelnie chorzy, wcale nie oczekujemy od Was, żebyście nas pocieszali i głaskali i powtarzali jak mantra "bedzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze." My potrzebujemy od Was innego komunikatu: "nie bój się, wszystko jedno jak będzie, ja z Tobą będę, ja Cię nie zostawię, bo ja Cię kocham." Ale żeby mieć możliwość to powiedzieć, to trzeba nad tym pracować całe życie. Trzeba się o to starać zwłaszcza wtedy, kiedy relacje są dramatycznie trudne. Nic nie zwalnia nas z obowiązku dbania o relacje z tymi, których najbardziej kochamy. A czas, czas to jest coś najcenniejszego, co możemy dać drugiemu człowiekowi. Nasz prywatny czas.
W punkt, co?
Od siebie i jak zawsze - dziękuję wszystkim właśnie za czas i energię, którą poświęcacie mi i mojej rodzinie, towarzysząc nam w tej wędrówce. Część z Was od początku, część z Was od niedawna, część intensywnie, część sporadycznie - za wszystko jesteśmy wdzięczni.
A jeśli chcesz nas wesprzeć materialnie raz jeszcze, tu możesz to zrobić wpłatą ZBIÓRKA
Zdrowia, życzliwości i miłości wszystkim na ten nadchodzący tydzień
Napisz komentarz
Komentarze