Bardzo szybko posypała się narracja wymierzona w Zbigniewa Rybaka, eks-sekretarza miasta Oleśnica, zwolnionego dyscyplinarnie przez burmistrza Jana Bronsia. Do końca batalii jeszcze daleko, ale - używając piłkarskiej terminologii - do przerwy zwolniony pracownik prowadzi 3:0, zapowiada się 4:0, a najważniejsza bramka to samobój burmistrza Oleśnicy.
1:0, czyli dobrze nam się współpracowało
Zwolniony sekretarz założył Urzędowi Miasta sprawę w sądzie pracy. Żąda przywrócenia na swoje stanowisko i wypłacenia poborów za okres nieprawnego zwolnienia. Przy czym, jak oświadczyli na pierwszej rozprawie jego pełnomocnicy, kwestią pierwszoplanową jest przywrócenie do pracy, a kwestia zapłaty to rzecz drugorzędna. Z kolei, jak oświadczył wynajęty przez Urząd Miasta adwokat, strona pozwana jest gotowa rozmawiać tylko o kwestii finansowej. - Na płaszczyźnie finansowej możemy osiągnąć ugodę, jako wyraz uznania i osiągnięć powoda - oświadczył mecenas.
Pierwsza rozprawa zakończyła się sukcesem powoda. Pełnomocnik Urzędu starał się od zeznających pięciu urzędniczek UM uzyskać potwierdzenie, że Zbigniew Rybak miał „podważać inteligencję kobiet” i „traktować kobiety gorzej”. Tymczasem cztery panie złożyły zeznania bardzo korzystne dla powoda. Piąta w zasadzie też, choć stwierdziła, że „pracownicy się go bali”.
- Bardzo dobrze nam się współpracowało - powiedziała 60-letnia Maria P., kancelistka od 9 lat w Urzędzie Miasta. - Był grzeczny, służył pomocą, dobrym słowem. Nie byłam świadkiem i nie słyszałam o żadnym konflikcie. Nic złego nie mogę powiedzieć. Dlaczego został zwolniony? Do tej pory nie wiem... Czytałam w Oleśnickiej ogólne informacje. Absolutnie nie słyszałam, żeby był niegrzeczny wobec kobiet. Nie słyszałam, aby podważał kompetencje kobiet do zajmowania wyższych stanowisk. Nie słyszałam, aby drwił z kobiet na wyższych stanowiskach. Był szanowany, miał autorytet, ja tak uważam. Nie słyszałam nigdy od niego słów wulgarnych i nie słyszałam o takich przypadkach - stwierdziła.
- Dobrze nam się współpracowało - oświadczyła z kolei 43-letnia Katarzyna K., od prawie 20 lat inspektor w Wydziale Organizacyjnym. - Nie miałam żadnych zastrzeżeń do naszej współpracy. Zbigniew Rybak był miłą osobą, ze mną nie miał żadnego konfliktu. Każdego dnia witał się i żegnał ze wszystkimi pracownikami w ich pokojach. Na naradach było ciasto przynoszone przez pracowników. Ja go lubiłam. Miał autorytet. Nie wiem, czy pracownicy się go bali. Nie słyszałam, aby podważał kompetencje kobiet. Nie widziałam, aby był niegrzeczny wobec kobiet - oświadczyła.
2:0, czyli średnio rozgarnięty urzędnik
Drugi narracyjny blamaż nastąpił, kiedy Panorama dotarła do wypowiedzenia i pism procesowych złożonych do sądu. Wtedy wyszło na jaw, jak miałkie są zarzuty, które miały uzasadnić „ciężkie naruszenie przez pracownika podstawowych obowiązków pracowniczych, skutkujące całkowitą utratą zaufania do pracownika, wynikających z zapisów Kodeksu Pracy”.
Na czym bowiem miało polegać „ciężkie naruszenie przez pracownika podstawowych obowiązków pracowniczych”? Cóż strasznego wtedy zrobił sekretarz? Otóż „w bezprecedensowy sposób, używając stwierdzeń o charakterze nadrzędnym, tak zwanych stoperów komunikacyjnych, skrytykował w sposób przekraczający ramy konfliktu pomiędzy pracownikami głównego specjalistę do spraw zamówień publicznych”.
Brzmi groźnie, prawda?
A co dokładnie powiedział Zbigniew Rybak? Padły wtedy „stwierdzenie pod adresem pracownika, że „podbudowuje sobie ego”, że „musi czytać przepisy ze zrozumieniem, a nie literalnie”, że „średnio rozgarnięty urzędnik, mający do dyspozycji zasoby Urzędu, napisałby regulamin dialogu technicznego w 20 minut” oraz że wypowiedzi specjalisty do spraw zamówień publicznych „wynikają z chęci wyeksponowania znaczenia jego stanowiska, zwrócenia na siebie uwagi i niedociążenia pracą”.
I to koniec? Tak, to już koniec. Te cztery banalne stwierdzenia to miałoby być „ciężkie naruszenie przez pracownika podstawowych obowiązków pracowniczych”.
3:0, czyli wszystkie zarzuty oddalone
Trzecia bramka to samobój składającego doniesienie do prokuratury burmistrza Jana Bronsia.
W swoim donosie burmistrz zasugerował, że pracownik mógł popełnić trzy przestępstwa, penalizowane przez Kodeks karny.
Po pierwsze, burmistrz zarzucił byłemu sekretarzowi, że prowadził rozmowy z potencjalnymi kontrahentami w trakcie dialogu technicznego dotyczącego przetargu na kolejny etap informatyzacji Urzędu Miasta, ich treści nie przedstawił i kontynuował je bez zgody pracodawcy. Burmistrz wysnuł z tego wniosek, że... mogło dojść do popełnienia przestępstwa przekupstwa i zakłócania przetargu publicznego.
Drugi zarzut dotyczy przywłaszczenia mienia. Zdaniem burmistrza eks-sekretarz miał pozostawać w posiadaniu urzędowego sprzętu - dwóch komputerów przenośnych, aparatu fotograficznego oraz smartfona, mimo że ze swojego stanowiska został zwolniony.
Trzeci zarzut to „ujawnienie lub wykorzystanie informacji uzyskanej w związku z wykonywaną funkcją lub czynnościami służbowymi”. Co się za tym kryje? Nieznany pracownik miał powiadomić sekretarza, że otrzyma wypowiedzenie z pracy. Sekretarz poszedł na zwolnienie lekarskie.
Kiedy Panorama ujawniła informację o tym donosie, Zbigniew Rybak stanowczo wszystkie zarzuty odrzucił, stwierdzając, że nie polegają one na prawdzie.
Postępowanie wyjaśniające w sprawie tych domniemanych zarzutów prowadziła Prokuratura Rejonowa w Strzelinie. Na policji w Strzelinie byli przesłuchiwani i przedstawiciele Urzędu Miasta, i były pracownik.
Efekt? Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania.
- Właśnie niosę do podpisania pismo o odmowie wszczęcia postępowania wobec niepotwierdzenia żadnego z zarzutów. Pismo o odmowie otrzyma pan burmistrz Jan Bronś, jako składający zawiadomienie. Pan Zbigniew Rybak go nie dostanie, bo nie miał przymiotu strony w postępowaniu. Burmistrz Oleśnicy może w ciągu 7 dni od daty otrzymania pisma wnieść zażalenie na decyzję prokuratora - powiedziała Panoramie prokurator Beata Wojnarowska z Prokuratury Rejonowej w Strzelinie.
Postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia oznacza, że prokuratura nie znalazła żadnych podstaw do rozpoczęcia nawet postępowania przygotowawczego, o stawianiu procesowych zarzutów nie mówiąc. W ocenie prokuratorów brak jest jakiegokolwiek podejrzenia popełnienia przestępstwa.
Będzie 4:0 (?), czyli mijanie się z prawdą
Czy funkcjonariusz publiczny może publicznie kłamać? Od takiego zasadniczego pytania nie uciekniemy, kiedy przeczytamy dwa passusy, które znalazły się w pismach procesowych Urzędu Miasta. Panorama do nich dotarła.
Pierwszy to użycie w stosunku do pracownika określenia: „Uciekł z miejsca pracy”. Na jakiej podstawie go użyto? W wypowiedzeniu umowy o pracę takiego powodu nie podano. Zwolnienia lekarskiego nikt nie kwestionował. Prokuratura nie wszczęła postępowania również w tej sprawie.
Jeszcze poważniejszy kaliber kłamstwa znajduje się natomiast w tym fragmencie pisma Urzędu, jednej z odpowiedzi na pisma procesowe Zbigniewa Rybaka do sądu pracy. Otóż czytamy w nim: „Okolicznością sporną jest również kwestia ewentualnego popełnienia przez powoda czynu zabronionego w związku z pełnieniem funkcji sekretarza miasta Oleśnica, co usiłuje kwestionować powód. W tym zakresie w Prokuraturze Rejonowej w Strzelinie prowadzone jest postępowanie karne, a częściowo wątpliwości zgłoszone przez pozwaną stronę zostały potwierdzone przez samego powoda, który dopiero na wezwanie organów ścigania zwrócił przywłaszczone przez siebie mienie stanowiące własność strony pozwanej”.
To posłużenie się ewidentnym kłamstwem (w piśmie do sądu!), bo żaden organ ścigania nigdy nie wzywał pracownika do zwrócenia mienia!... Pomijając już fakt, że w ogóle zarzut przywłaszczenia nie polegał na prawdzie i został przez prokuraturę obalony.
W tym miejscu trzeba postawić drugie ważne pytanie: Czy odpowiedzialna władza naraża na koszty państwo i zabiera czas organom ścigania w celu załatwienia prywatnych interesów?
Napisz komentarz
Komentarze