Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 20 kwietnia 2024 08:44
Reklama
Reklama

Pięć dekad magicznego miejsca w Oleśnicy

"Kto czyta książki, żyje podwójnie" - od tej myśli Umberta Eco zaczynamy historię Marii i Ryszarda Wojczków, księgarzy, którzy od 50 lat (!) dają nam szansę na podwójne życie...
  • Źródło: Panorama Oleśnicka
Pięć dekad magicznego miejsca w Oleśnicy

Para najbardziej znanych na świecie księgarzy? Tak, to oczywiście Kathleen Kelly i Joe Fox, odgrywani w filmie "Masz wiadomość" przez Meg Ryan i Toma Hanksa. A w Oleśnicy od 50 lat (!) taką księgarską parę tworzą Maria i Ryszard Wojczkowie.

Klient w księgarni, czyli jak Ryszard poznał Marię

To prawdziwy fenomen - tak o ostatniej oleśnickiej księgarni, znajdującej się w ciągu spółdzielczych lokali przy ulicy 3 Maja 43/46 -  mówią mieszkańcy i wierni klienci.

Od początku do dzisiaj prowadzi ją Maria Wojczek. Obecnie w pracy pomaga jej mąż Ryszard. Wielu uważa to miejsce za prawdziwy relikt czasów PRL-u, ale z pozytywną konotacją. Jest nowa witryna, ale wnętrze lokalu pozostało niezmienione od 5 dekad! Te same regały i półki, ten sam drewniany, ażurowy, element wystroju ścian i sufitu. To gotowa scenografia do filmu z epoki.

- 2 czerwca 1969 roku, w trakcie matury ustnej, otrzymałam propozycję pracy w księgarni w Oleśnicy, która mieściła się w Rynku. To była w tamtym czasie jedyna księgarnia w Oleśnicy. A ja kończyłam Technikum Księgarskie we Wrocławiu. W Oleśnicy było 5 absolwentek tego technikum, z tym że jedna tylko podjęła pracę w wyuczonym zawodzie. To byłam ja... - wspomina Maria Wojczek.

- Myśmy się wtedy nie znali - wtrąca mąż.

- Mąż odwiedzał księgarnię w Rynku jako klient. Był początkującym nauczycielem języka polskiego w Długołęce. Poznaliśmy się właśnie w księgarni. Wtedy odchodził pan Wójcik, który był kierownikiem księgarni, a jego obowiązki przejęła pani Alicja Kapusto. To właśnie przez nią zostałam zatrudniona. Podjęłam pracę, chociaż wybierałam się wcześniej na studia, na bibliotekoznawstwo. I to pani Alicja zaproponowała Ryśkowi, czy nie zechciałby również zacząć pracować w księgarni - mówi pani Maria.

- Ponieważ jako polonista musiałem dużo mówić i gardło zaczęło mi szwankować, więc przyjąłem tę ofertę. Od 19 lutego 1970 roku zostałem kierownikiem księgarni w Rynku. A pani Alicja Kapusto przeszła na stanowisko zastępcy kierownika - dodaje pan Ryszard.
Na ulicy 3 Maja funkcjonował wtedy księgarnia Domu Książki we Wrocławiu.

- Dom Książki, jako przedsiębiorstwo upowszechniania kultury, znajdował się pod auspicjami Ministerstwa Kultury i Sztuki - wyjaśnia Ryszard Wojczek. - Ambicją ówczesnych władz było rozszerzanie sieci placówek księgarskich. I tu uprzedzę pewne fakty - w 1973 roku ja przeszedłem do pracy w zarządzie właśnie we Wrocławiu w Domu Książki, a żona potem została kierowniczką placówki na 3 Maja. Ja miałem w swoich obowiązkach rozwój sieci na Dolnym Śląsku. W owym czasie w każdej gminie była księgarnia. To nie były księgarnie typu ta, którą jeszcze szczątkowo mamy, ale to były sklepy papierniczo-wydawnicze. W owym czasie było 209 księgarń na Dolnym Śląsku, a wrocławski Dom Książki to było drugie największe przedsiębiorstwo w kraju, po Warszawie, osiągające największe obroty.

- W Rynku była księgarnia wydawnicza, natomiast po drugiej stronie Rynku, tam gdzie gdzie jest teraz salon Orange, mieścił się sklep papierniczy. Kiedy został wybudowany przez Zacisze budynek przy ulicy 1 Maja, dziś 3 Maja, Dom Książki zabiegał o zdobycie lokalu na dział papierniczy. I dostał właśnie ten. I papierniczy sklep został tutaj przeniesiony, na 3 Maja. Lokal był dosyć duży, część sprzedaży to 100 mkw., ale wtedy taki był potrzebny, ponieważ w sklepie papierniczym był dział z instrumentami. Ja zostałam kierownikiem, pani Ala Kapusto była moim zastępcą. To był chyba rok 1976. My się jakby "wymieniliśmy" - Dom Książki stwierdził, że bardziej ten lokal będzie potrzebny dla księgarni wydawniczej, więc do Rynku został przeniesiony sklep papierniczy w miejsce księgarni.

Wszyscy chcą Ulissesa, czyli pół Oleśnicy na kiermaszach książki

- Zawód księgarski jest specyficzny, bo księgarz musi się znać na wszystkich niemalże dziedzinach wiedzy. Na rolnictwie, choć nie jest rolnikiem, na medycynie, choć nie jest lekarzem itd. Klient, który przychodzi, pyta o różne rzeczy, np. z matematyki, z rozwiązywania zadań. I też trzeba się na tym znać, choć nie jest się matematykiem - mówi pan Ryszard.

- W czasie świetności księgarni był kierownik i 5 etatów. Ażeby trafić z książką w różne zakątki powiatu, zatrudniano tzw. kolporterów, którzy zajmowali się rozpowszechnianiem i sprzedażą książek. Dom Książki miał chyba ze 40 kolporterów. Była też oświata sanitarna, broszury dotyczące chorób, higieny. Pielęgniarki w wolnym czasie rozkładały stoliczek i wykładały taką literaturę. To było płatne, były umowy z tymi osobami podpisane, dostawały od sprzedaży prowizję. Było znane małżeństwo, państwo Zającowie, kolporterzy, którzy na dworcu głównym w Oleśnicy działali ok. 20 lat - wspomina pani Maria.

W Polce Ludowej czytelnictwo stało na wysokim poziomie. A im mniej książek wydawano, tym głód książki był silniejszy.

- Robiliśmy w Korelacie na 3 Maja przeglądy literackie, we współpracy z wrocławskim literatem Franciszkiem Sikorskim. To były cykliczne imprezy, raz w miesiącu, przeglądy  nowości wydawniczych. A w maju były Dni Kultury Książki i Prasy. Wtedy robiliśmy przy ulicy Cieszyńskiego kiermasze książki. Tam prezentowaliśmy różne tytuły. Przychodzili ludzie, książki eksponowano na świeżym powietrzu, pogoda sprzyjała. Pół Oleśnicy przychodziło - ocenia nasz rozmówca. - Poszukiwane były encyklopedie, książki kucharskie,  słowniki. Hitem było pierwsze wydanie Ulissesa Jamesa Joyce'a. Nie było wtedy reklamy, marketingu w dzisiejszym pojęciu. Niemniej drogą pantoflową klienci się dowiedzieli, że książka ma się ukazać i nas bombardowali, że chcą ją kupić. Każda księgarnia zabiegała, żeby przydziały były większe. Sprowadziliśmy około 30 egzemplarzy Ulissesa. To literatura bardzo trudna, nie jest dla każdego. Rozpocząłem czytanie na 4 stronie i kropkę znalazłem dopiero na 15...

Księgarze też zmagali się z PRLowskimi rozdzielnikami.

- Jeśli chodzi o zaopatrzeniem, to wszystko było na przydział. "Kuchnię" poznałem, pracując w zarządzie. Co tydzień jeździło się do Warszawy, do zjednoczenia, i tam się dzieliło, wyszarpywało przydziały książek na poszczególne księgarnie. Były określone nakłady i przykładowo w owym czasie nakład 30-tysięczny to był taki przeciętny nakład książki. I te 30 tysięcy było dzielone na 16 przedsiębiorstw Domu Książki w skali kraju - mówi Ryszard Wojczek.

Rozdzielniki dotyczyły też podręczników.

- Podręczniki też przechodziły przez nasze ręce, ale procedura dystrybucji wyglądała inaczej. Kuratorium Oświaty we Wrocławiu dzieliło podręczniki według jakiegoś klucza, co nie znaczyło, że każda szkoła dostawała identyczną ilość do każdej klasy. Wiadomo, że do polskiego, matematyki podręczników było zdecydowanie więcej niż np. do chemii. My rozładowywaliśmy całe transporty, jelcze z przyczepami, z podręcznikami. Trzeba było pod koniec maja księgarnię zamknąć, żeby podręczniki rozdzielić na te trzydzieści kilka szkół w powiecie. Odzyskiwano też podręczniki w dobrym stanie i przekazywano kolejnym rocznikom. Uczniowie nosili wtedy książki w tornistrach, nie były tak jak dziś w plecakach maltretowane. Były w twardej oprawie, szczególnie do matematyki, polskiego. Proszę zobaczyć elementarz Falskiego z 1970 roku, wzorowany bodajże na elementarzu z 1956 roku, w tej chwili wydawany jako reprint pierwszego wydania. Ze względu na jego wysoką cenę jest kupowany przez dziadków dla wnuków jako prezent, wywożony za granicę do nauki dzieci emigrantów - mówi księgarz.

W PRLu-u księgarni było mnóstwo

- We Wrocławiu było około 80 księgarni typowo wydawniczych. Dzisiaj można je na palcach jednej ręki policzyć, nie licząc sieciówek - słyszmy od pana Ryszarda. - Już nie mamy kontaktów z księgarzami wrocławskimi, bo oni się wykruszyli. Księgarnie liczące się - Pod Arkadami, przy Świdnickiej, na PKWN, czyli plac Legionów teraz, w Rynku kilka - wszystkie zostały polikwidowane - wzdycha pani Maria. - W samym Rynku we Wrocławiu było chyba 8 księgarni - dodaje jeje mąż. - Było Ossolineum, wydawnictw importowanych, wydawnictw  rosyjskich, w której pracował Kaziu Mruk, brat reżysera filmowego. Była księgarnia muzyczna. W księgarni wydawnictw rosyjskich były niezwykle tanie książki importowane, bardzo ładnie wydane, Rosjanie się "nie szczypali", nie płacili licencji za druk, tylko drukowali, ile się dało.

Pakowanie jajek, czyli poproszę 45 tomów Lenina

W PRL-u paradoksów nie brakowało. Nerwów też...

- Kiedy pracowałem w Rynku przyszedł człowiek, który chciał kupić dzieła Lenina. No i kupił je. Ale nie wyglądał mi na czytelnika, więc zapytałem z ciekawości, dlaczego kupuje te 45 tomów Lenina, na pięknym papierze drukowane , w pięknej oprawie? On na to, że kupuje do pakowania jajek, bo dzieła Lenina były tańsze niż rolka papieru śniadaniowego... - opowiada anegdotkę Ryszard Wojczek.

Ale nie zawsze było tak wesoło...

- Po wprowadzeniu stanu wojennego po dostawach (były dwa razy w miesiącu) kolejki były aż do Bena, na zewnątrz. Stały nocne kolejki, ludzie z kanapkami i termosem gorącej herbaty. Co się ukazywało, to wszystko na pniu się sprzedawało. Były osoby, które miały czas, stały w kolejce za kogoś innego i za to otrzymywały jakieś pieniądze. Były tzw. stójkami. Z jednej strony nas to cieszyło, bo książki się szybko sprzedawały, ale z drugiej  strony było denerwujące, bo ludzie nas posądzali o jakieś machlojki, odkładanie encyklopedii - wspomina pani Maria. - Kontrole mieliśmy, że na półce w magazynie są encyklopedie, a nie ma w sprzedaży - dodaje mąż.

- W stanie wojennym, kiedy był komisarz wojskowy w budynku dzisiejszego Starostwa, miałam kontrolę, bo ktoś powiedział, że mamy na zapleczu ukryte pod papierami encyklopedie. Pamiętam, że w księgarni była wtedy pani Pola Godyń, kierowniczka biblioteki, kiedy przyszedł komisarz. I zobaczył, że książki były na półce, a ona dokonywała zakupów i tłumaczyła, na czym to polega - opowiada Maria Wojczek.

Działa Navarony, czyli meandry prywatyzacji

- W 1991 roku żona księgarnię sprywatyzowała. Obaw nie było, bo my na tym się po prostu znaliśmy. Wiedzieliśmy, że nie będzie takich sytuacji, jak w przypadkowych księgarniach w Oleśnicy, które już nie istnieją, że na pytanie klienta o "Małego Księcia" Saint-Exupéry'ego pracownik odsyłał do bajek... My jesteśmy księgarzami i z wykształcenia, i z krwi i kości. Kiedyś, jak żona wspomniała, było Technikum Księgarskie, 5-letnie, we Wrocławiu. Najpierw było w PDT na IV piętrze, a później, kiedy wybudowano szkołę przy ulicy Drukarskiej, to tam zostało przeniesione. Droga awansu zawodowego polegała na tym, że księgarz otrzymywał tzw. tytuły księgarskie: kandydat księgarski, młodszy księgarz, księgarz i starszy księgarz. Było to uzależnione od zaangażowania w pracę, staż, doświadczenie - mówi oleśnicki księgarz.

- Nasz Dom Książki, który był bardzo prężny, też rozważał prywatyzowanie się i chciał ograniczyć ilość księgarń, którą miałby do obsługiwania. I rzucono - albo się prywatyzujecie, albo zostajecie z nami, bo my przekształcamy się w jakąś spółkę pracowniczą. Ale nie damy wam gwarancji, że za rok, za dwa nie powiemy, że nam się to nie opłaca i zostaniecie na lodzie. Wzięliśmy więc sprawy w swoje ręce i 15 kwietnia 1991 roku oficjalnie podpisałam umowę ze spółdzielnią jako księgarnia Marii Wojczek. A Rysiek jest moim pełnomocnikiem - uśmiecha się pani Maria.

- W okresie przemian ustrojowych łapaliśmy się różnych metod. Ja, pracując w Domu Książki, miałem różne znajomości w wydawnictwach. Jeden ze znajomych to dzisiaj właściciel znanego wydawnictwa Amber. Jak była posucha z książkami, to od niego, jeszcze pracując we Wrocławiu, zdobyłem z 30-tysięcznego nakładu 10 tysięcy egzemplarzy "Dział Navarony". W roku 1991/92 sprzedałem to w trzy 3 dni. Wtedy ludzie mieli pieniądze, a nie było towaru - wspomina księgarz. - To chyba wcześniej było - wtrąca żona.

Pan Ryszard po odejściu z zarządu Domu Książki z Marianem Szurkowskim, ojcem Ryszarda Szurkowskiego, stworzył księgarnie plakatową przy ulicy Szewskiej, jedyną w Polsce. Drukowali plakaty. Potem był kierownikiem księgarni na  Świdnickiej, pracował 4 lata w księgarni na Kołłątaja i w końcu wrócił do Oleśnicy.

Nasi rozmówcy długo opowiadają o "prywatyzacji" - czytaj upadku - Domu Książki. O tym, jak zniknął ogromny majątek firmy, jak  syndyk masy upadlościowej był załamany i zdziwiony, jak przy takim majątku mogła ona upaść. Cóż, tak wyglądała wtedy w Polsce "prywatyzacja" dużych przedsiębiorstw...

Księgarnia na 3 Maja na szczęście się ostała. Praktycznie niezmieniona...

- Lokal jest takim reliktem PRL-u, zgadza się - przyznaje nasz rozmówca. - W pewnym okresie mieliśmy ambicję, aby przeprowadzić remont, ale musielibyśmy przeprowadzić go naszymi środkami. I mieliśmy do wyboru - albo kupować książki, albo inwestować w lokal. Nie kupimy książek, będzie przerwa, 2 - 3 dni, tydzień, klienci, którzy przychodzą i oglądają, że nie ma nic nowego, stwierdzą, że nie będą przychodzić. To jest taka psychologia sprzedaży książki. Nie możemy zawieść naszych stałych bywalców. Przychodzi w tej chwili trzecie pokolenie. To miłe, kiedy słyszymy, jak ojciec do dziecka mówi: "Popatrz, ja chodziłem tutaj obok do liceum, przychodziłem do tej księgarni po podręczniki, przychodziłem po lektury i przychodziłem kupować inne książki. I teraz ciebie tu przyprowadzam, bo tu się czuje zapach farby drukarskiej".

- Kiedyś wydawców było może dwudziestu kilku - dodaje nasza rozmówczyni. - A w tej chwili jest kilkanaście tysięcy w Polsce. Kiedyś była Nasza Księgarnia, Iskry, Instytut Wydawniczy, Czytelnik, Znak, PWN, SiP. Dzisiaj rocznice czy wydarzenia typu Nobel, rzutują na sprzedaż. Kiedy Tokarczuk dostała Nobla, staramy się mieć wszystkie jej tytuły w sprzedaży.

- Książki zamawiamy pod potrzeby i kupujemy za gotówkę. Nikt nas nie kredytuje. Statystycznie dziennie w Polsce ukazuje się około 80 tytułów. Fizyczną niemożliwością jest mieć wszystko na stanie, zważywszy, że nie ma miejsca i nie mamy na to środków, żeby kupować książki "na leżenie". Owszem, zamawiamy na życzenie klienta, sprowadzamy książki, trwa to powiedzmy od 1 do 3 dni. Książki zamówione u nas klient otrzymuje bez kosztów i  w wielu wypadkach z rabatem. Zamówienie gdziekolwiek indziej i opłaty przewyższają to, co klient płaci u nas w księgarni - deklaruje pan Ryszard.

I tak minęło 50 lat, czyli co dalej z magicznym miejscem?

Próbujemy wspólnie  z naszymi rozmówcami podsumować te minione 5 dekad...

- Na pewno kiedyś dbano o zawód księgarza - ocenia Maria Wojczek. - 13 grudnia jest święto księgarza, mieliśmy spotkania, np. w Klubie Dziennikarza. Nadawano stopnie księgarskie. Zawód był bardziej doceniany. Dzisiaj już nikt nie wie, że mogła być szkoła księgarska. Kiedyś były kontrole, przyjeżdżała pani, która brała pracownika, wynotowała kilkanaście tytułów i sprawdzała, czy się orientuje, czy zna asortyment. Książki musiały być ułożone alfabetycznie, musiały mieć poddziały, dział rolnictwo, który ma jeszcze 10 poddziałów hodowla, uprawa roślin... Był sprawdzian ze znajomości asortymentu, oczywiście  książki musiały być schludnie poukładane.

Nasza rozmówczyni wierzy w moc książki drukowanej i jej ponadczasowość.

- Ja ciągle wierzę, że książka drukowana nie zniknie, mimo zachłyśnięcia się internetem, tabletami, audiobookami. May taki okres, który w krajach zachodnich troszeczkę przemija, znudził się. Są dzisiaj klienci, którzy nawet jak nie kupią książki, to przychodzą zobaczyć, jakie są nowości, porozmawiać, dzięki temu znamy wiele osób z Oleśnicy i powiatu. Ceny są dzisiaj wysokie. Ja uważam, że przy obecnych emeryturach, za wysokie. Ja się zatrzymałam na jakimś etapie wynagrodzeń, bo w tej chwili jak słyszę, że młodzi jak 4 tysięcy nie dostaną, to nie jest żaden zarobek. Cóż, wiem, że to osoby, które chcą założyć rodzinę, wynajmują mieszkanie, opłaty są wysokie, spłacają raty... Ale my też byliśmy młodymi ludźmi, nie mając żadnego majątku od rodziców, posagu wielkiego. Wtedy każda rzecz drobna kupiona w tamtych czasach nas cieszyła, potrafiliśmy się cieszyć z małych rzeczy - mówi.

Ale przyznaje, że książki ciężko się sprzedaje, dlatego księgarnie wydawnicze, które pozostały, próbują się ratować innym asortymentem - artykuły papiernicze, kartki okolicznościowe, gry edukacyjne.

A co się teraz sprzedaje?

- Beletrystyka różnie, literatura faktu, książki z językoznawstwa, poradniki, encyklopedie mniej, sensacja, moda przychodzi na pewnych autorów. Dział historyczny na pewno, książki z religioznawstwa, biografie, literatura faktu, podróżnicze - to się najlepiej w tej chwili sprzedaje - słyszymy.

Czy oleśniccy księgarze wychowali następców?

- Ja w technikum trafiłam do działu księgarskiego przez przypadek, ale trafiłam szczęśliwie bo polubiłam to i dalej lubię. Owszem, jestem czasami zmęczona po tylu latach pracy, chciałabym wypocząć, bo praktycznie, mając swój biznes, nie ma się urlopu. Nie stać nas w tej chwili na zatrudnienie pracowników, bo koszty utrzymania pracownika są bardzo wysokie. Dlatego pracujemy sami. Następców nie mamy. Kiedy znajomi mówili, że możecie to przekazać dzieciom, to ja odpowiedziałam: Musiałabym być ich największym wrogiem, żeby biznes ten przekazać. Bo ja wiem, na czym to polega - nie ma urlopów, nie ma wypoczynku, są nieprzespane noce, bo człowiek główkuje, co gdzie, kiedy, komu płacić, bo obroty są takie, a nie inne. Ale zawód lubimy. A młodzi dzisiaj chcieliby mieć dużo pieniędzy, zrobić biznes, żeby się kręcił i szybko odzyskać wkład. A tu nie jest  tak...- snuje refleksje nasza rozmówczyni.

Jak długo będzie funkcjonować ta księgarnia, magiczne dla wielu miejsce? - pytamy na koniec.

Długa pauza.  

- Tak długo, jak sił i zdrowia wystarczy. Nie wyobrażam sobie innego zajęcia - mówi Maria Wojczek.



Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
News will be here
Reklama

Redakcja Oleśnica24.com

Olpress s.c. 56-400 Oleśnica, ul. Młynarska 4B - zobacz szczegóły

Redaktor naczelny: Krzysztof Dziedzic