Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 19 kwietnia 2024 11:19
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Moja łódź, pierwsza łódź, miłość ma, czyli wodniacy z Oleśnicy

Kiedyś byli chlubą Oleśnicy. Co im zostało z tamtych lat?
Moja łódź, pierwsza łódź, miłość ma, czyli wodniacy z Oleśnicy

Historia oleśnickich wodniaków zaczęła się od epizodu, który ujawniamy, licząc, że konserwator zabytków nie zacznie dzisiaj ścigać bohaterów naszej opowieści...

- Miałem wtedy 15 lat - wspomina początki swojej żeglarskiej pasji Włodzimierz Obiegło, były wieloletni prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Zacisze. - Z kolegą Władkiem Fedorowiczem chcieliśmy zbudować kajak. Konstrukcję podejrzeliśmy w ówczesnej gazecie Żagle. Potrzebne nam były dwie deski i trochę sklejki. Skąd je wziąć? Na zamkowym wzgórzu stała wtedy altanka. Doszliśmy do wniosku, że sklejka, która tam była, nadawała się na kajak. Nie było innych możliwości - sklejką „zadysponowaliśmy” i tak powstał nasz pierwszy kajak. O dziwo, wyszedł! A zamkowa altanka została zaraz potem rozebrana przez innych. Była już zresztą zrujnowana...

Smukły miała kształt,
ostro szła na wiatr...

- A kiedy udało nam się zbudować kajak, pomyśleliśmy, że można byłoby zorganizować grupę chętnych, którzy chcieliby popracować przy budowie łodzi i w ten sposób spędzić wakacje - mówi W. Obiegło. - To była jesień 1960 roku. Przytuliło nas harcerstwo, któremu wciąż jesteśmy wierni. Nawet jacht, który pływa do dzisiaj, czyli Monsun, jest pod lilijką i kotwicą. Do końca życia będziemy wdzięczni harcerstwu...

W październiku 1960 roku odbyła się pierwsza zbiórka samodzielnego zastępu wodniaków przy 34. drużynie harcerskiej. W grudniu członkowie zastępu złożyli przyrzeczenie harcerskie, które odbierał ówczesny komendant Hufca ZHP w Oleśnicy Faustyn Sokołowski.

A na początku 1961 roku jego rozkazem powołano 31. Wodną Drużynę Harcerską, której pierwszym drużynowym został dh Włodzimierz Obiegło. On oraz Jan Szosta, Jan Winnicki, Janusz Izdebski, Zbigniew Kaczor, Stefan Dębski, Tadeusz Salik, Stanisław Góra, Waldemar Jemioł, Władysław Fedorowicz, Ryszard Siwecki, Roman Pawłowicz, Janusz Patykowski - to jej członkowie. J. Patykowski, który przez wiele lat był komendantem powiatowym oleśnickiej policji, był pierwszy sternikiem w historii drużyny.

Wodniacy mieli po 15, 16, 17 lat. Młodych zapaleńców połączyło zaangażowanie w budowanie łodzi i pływanie. Wychowywali się przez pracę. - Do dzisiaj spotykam ludzi, którzy są wdzięczni za to, że mogli nabyć dużo doświadczeń i przeżyć przygód na szlakach nie tylko wód lądowych i jezior, ale również w rejsach morskich. Bo z naszego grona wyrosła duża rzesza żeglarzy, sterników, kapitanów, a przede wszystkim porządnych ludzi - ocenia W. Obiegło.

Szaleni wiatrem,
co nam scherzo gra...

Jak się spotkali?

- W większości byliśmy kolegami ze szkoły, z pobliskich podwórek - wspomina Jan Szosta, który w dorosłym życiu pracował i w teatrze, i w Wytwórni Filmów Fabularnych, a potem połączył dwa żywioły: wodę z ogniem i prowadzi dzisiaj firmę zajmującą się sprzedażą piecy kominkowych. - Oleśnica w latach 60. była małym miastem. Można powiedzieć, że było to jedno podwórko. Tu się znali rówieśnicy z całej Oleśnicy, mimo że chodzili do różnych szkół. Poznawaliśmy się kolega przez kolegę, łańcuszkowo. Skrzydła harcerskie dały nam dach, pracownię i absolutnie wolną rękę. Nie było żadnych działań indoktrynacyjnych, o których mówi się dziś tak wiele, wspominając tamto harcerstwo. Mieliśmy żal tylko o jedno - w naszej pierwszej drużynie nie było dziewczyn... Były za to znakomite warunki, czyli duża sala w zamku i swoboda.

- Były też „koszty” tej naszej działalności harcerskiej - przyznaje Mieczysław Winnicki, inżynier, wieloletni główny energetyk w Fabryce Obuwia, nazywany przez kolegów Janiu - choć nie takie duże. Ze względu na tę naszą atrakcyjność, pewną odmienność, na fakt, że ładnie się prezentowaliśmy, mieliśmy obowiązek brać udział w defiladach pierwszomajowych. Żelaznym punktem tej defilady w Oleśnicy byliśmy my - w białych mundurkach ze specjalnymi wózkami porobionymi dla naszych łódek z żaglami. I pchaliśmy je w defiladzie... Wszyscy się do tego przyzwyczaili.

Był w nich zapał i wielka determinacja. Ot, weźmy taką historię...

- Budowaliśmy całą zimę kajaki, po to, żeby wypłynąć w pierwszy spływ kajakowy Prosną - wspomina J. Szosta. - Jak przyszła pora spływu, okazało się, że jednego kajaka w stosunku do liczby chętnych do płynięcia brakuje. Co robi obecnie młodzież w takiej sytuacji? Posługuje się „wyrazami”, ktoś się obraża, odchodzi... A my wpadliśmy na taki pomysł, że zrobiliśmy grafik i dwóch z nas zawsze szło brzegiem, na piechotę, z bagażami i zgodnie z grafikiem którymś z kajaków się wymieniali. Oni szli szybciej, bo Prosna płynie dwa razy do tyłu, raz do przodu, a idący piechotą szli zawsze z przodu. Mieli piłę i cięli zawalone drzewa, katarakty na rzece, abyśmy my przepływali swobodnie. Ja z kolegą byłem na ostatniej zmianie pieszej. Doszliśmy do Gopła, finału spływu. Tyle że na piechotę wyszliśmy na jednym brzegu, a oni dobili kajakami do drugiego i tam rozbili obóz. Specjalnie wtedy się nie przejęliśmy, beztrosko, bez świadomości zagrożenia, przywiązaliśmy sobie do głowy ubrania i przepłynęliśmy Gopło wpław, żeby dotrzeć do obozu. Dzisiaj już bym tego nie powtórzył...

- Prostuję kolegę! - dodaje Mieczysław Winnicki - To nie były kajaki, tylko żaglówki podobne do kajaka, tzw. szpicgardy. To była konstrukcja inżyniera Plucińskiego. Dwóch siedziało tak jak w kajaku jeden za drugim, ale mieliśmy pełne ożaglowanie. Łódka była bardzo wywrotna i zdarzało się, że wieczorem lądowaliśmy z całym mokrym sprzętem biwakowym. Nie tylko namioty były mokre, ale i koce (śpiworów jeszcze wtedy nie było) i kapoki, na których spaliśmy. I - co dzisiaj może się wydawać nieprawdopodobne - największym skarbem, jaki można było zdobyć, był worek foliowy. Jak ktoś taki worek miał, jeden na nas dziesięciu, to był królem życia! Bo on wszystkie rzeczy w mokrym dziobie, bo to były nieszczelne łódki, trzymał w miarę suche...

Białe żagle, szmaragdowa toń,
a przy tobie przyjacielska dłoń

- Skąd w nas była taka determinacja? - zastanawia się M. Winnicki. - Dzisiaj też się trochę dziwimy temu, ale rzeczywiście wtedy zapał był ogromny. Do poźna w nocy budowaliśmy łódki, wodowaliśmy je przez główną bramę wjazdową do zamku. To taki super dok, jak się temu przyjrzeć od strony żeglarskiej - z dwóch stron na linach można od razu łodzie spuszczać na samochód, który stał w bramie. I tak wieźliśmy je do Wrocławia, z Wrocławia płynęliśmy Odrą do Głogowa, w Głogowie załatwialiśmy transport i ruszaliśmy na jeziora...

Spiritus movens oleśnickiego żeglarstwa był od początku Włodzimierz Obiegło. Przez podwładnych, dzisiaj kolegów, wciąż nazywany z szacunkiem druhem Retmanem.

- Druh Włodek od samego początku do dzisiaj funkcjonuje jako człowiek wykonany z super materiału, dzięki któremu to całe wodniactwo oleśnickie rozrosło się wtedy do takich olbrzymich rozmiarów, licząc około dwóch setek wodniaków - mówi M. Winnicki. - To Włodek doprowadził do tego, że z tej jednej małej drużyny powstał ogromny szczep, później ośrodek. Była w nim młodzież z Zespołu Szkół Technicznych, z Liceum Ogólnokształcącego, z całego miasta.

Jak wspomina swoich podopiecznych Retman?

- Byli bardzo zaangażowani, uparci w tym, co robią, widzieli w tym cel, widzieli też, nie ukrywam, korzyści. Budując kajaki, a później prowadząc przystań na stawach oleśnickich, zarabiali w ten sposób na wakacje. U nas każdy, kto był zaangażowany, pracował, miał z tego ewidentną korzyść, bo rodzice nie musili łożyć na niego na wakacje - mówi.

- Jakim szefem był Retman? Dobrym, ale surowym. Jak były skrajne sytuacje, to miał ostre wejścia. Dyscyplinę trzymał mocno - ocenia J. Szosta. - Miał argumenty, ale i miał pagaje [krótkie wiosła na żaglówce w gwarze żeglarskiej] w ręku - śmieje się M. Winnicki. - My byliśmy wszyscy rówieśnikami, jesteśmy z tego samego rocznika, inni koledzy są o rok młodsi, i fakt, że to Włodek był naszym drużynowym, który miał autorytet, świadczy o jego charyzmie - dodaje J. Szosta. - Myśmy to zaakceptowali, nie buntowaliśmy się, oczywiście z małymi wyjątkami, kiedy na przykład przez trzy dni na jednym ze spływów nie mieliśmy nic do jedzenia. Płyniemy sobie po jeziorach, skończyły się nam słoiki z klukwą - to była taka żurawina, radziecki produkt, bardzo dobra zresztą. Płyniemy więc smętni, głodni. - Włodek! - wołamy - chce nam się jeść! Cisza... - Włodek, chce nam się jeść! - Chce wam się jeść? Ugryźcie się w d...ę! - odgryza się Retman. Po jakiejś godzinie mówię: Włodek, zjadłbyś coś? - Pewnie, że bym zjadł - mówi. - Ugryź się w d...ę! - krzyczymy wszyscy...

Wiatr na wantach gra, morze rusza w tan,
kiedy kil znaczy ślad pośród pian

Wodniacy mogli wtedy liczyć na pomoc niemal wszystkich. W Oleśnicy i na szlaku rejsu.

- Jasiu Szosta - przypomina W. Obiegło - miał wspaniałego ojca, który pracował w fabryce obuwia i po całej Polsce jako kierowca rozwoził nasze kajaki za darmo. Pomagał nam Zespół Szkół Zawodowych, w którym przewodniczący Rady Rodziców Kazimierz Duszyński wystąpił z wnioskiem o zafundowanie nam mundurków. Widziano naszą pracę i doceniano ją. Dowodem zaufania było oddanie nam do prowadzenia przystani na stawach w Oleśnicy. To była duża odpowiedzialność. Ale udawało nam się to z powodzeniem robić. I rozwijaliśmy wciąż swoją flotę. Zbudowaliśmy dwa trenery - jednostki szkoleniowe, które do dzisiaj pływają. One dały nam możliwość zdobywania uprawnień na wyższe stopnie żeglarskie. Wyposażyliśmy olbrzymią łódź wiosłowo-żaglową, zwaną drużyną, 15-metrową. Zbudowaliśmy łącznie kilkadziesiąt własnych jednostek pływających o różnych rozmiarach - podsumowuje druh Retman.

- Warto w tym miejscu wspomnieć komendanta hufca w tamtych latach, druha Faustyna Sokołowskiego. On zrobił nam porządne „rekolekcje” przed pierwszym obozem - wspomina Mieczysław Winnicki. - Nikt z nas nie miał doświadczenia w prowadzeniu obozu. Dzięki niemu mieliśmy książeczkę oszczędnościową, ustaloną dietę, którą dał nam bardzo wysoką, bo mówił, że obóz na wodzie jest trudny. Sporządzało się wtedy posiłki na tzw. kocherach, kuchenkach spirytusowych, to było bardzo niewygodne. Podpowiadał nam, jak transport załatwiać. Wykorzystywaliśmy tamten system - zakładaliśmy nasze ładne mundurki z marynarskimi kołnierzami i szliśmy do towarzysza sekretarza. Prosiliśmy o transport. On za telefon, dzwonił do pierwszego zakładu: Wiecie, rozumiecie, towarzyszu dyrektorze, harcerzom trzeba pomóc. Gdzie oni stoją i na którą godzinę podstawić samochód? - odpowiadał dyrektor. I tym sposobem dostawaliśmy transport i przewoziliśmy przez trudne odcinki nasze łódki.

Każdy, kto kocha wiatr, wie, jak jest,
kiedy już z oczu nam ginie brzeg...

Rejsów przeżyli mnóstwo. Wiele z nich pamiętają do dzisiaj...

- Ja do dzisiaj wspominam, jak bardzo byliśmy reprezentacyjną drużyną na ogólnopolskim spływie w Szczecinie Dąbiu - przypomina J. Szosta. - Musieliśmy przepłynąć Odrę, żeby tam dotrzeć. To była jakaś okrągła rocznica z okazji 22 lipca, na tym szczecińskim zamku odbywały się centralne uroczystości. Byliśmy wtedy poczcie sztandarowym z racji elegancji, pięknego wyglądu.

- Ja pamiętam rok 1974 - zakończenie harcerskiej akcji Frombork - mówi W. Obiegło. - Płynęliśmy wówczas w 37 osób z Wrocławia do Fromborka nad Zalewem Wiślanym. W niespełna miesiąc przebyliśmy 870 kilometrów. Rejs niezapomniany, bo płynęliśmy pięknym szlakiem Odry, Warty, Noteci, ujściem Brdy, Wisłą, Nogatem, potem Elbląg i Zalew Wiślany. Przepiękna sprawa. Tym bardziej utkwił mi w pamięci, bo był to ostatni rejs naszego zacnego druha Antoniego Gregorkiewicza, który mnie wprowadził w arkana żeglarstwa morskiego, który był pierwszym założycielem drużyny żeglarskiej na Dalekim Wschodzie we Władywostoku, a potem losy rzuciły go do Wrocławia. Był pierwszym dyrektorem Technikum Żeglugi Śródlądowej i przewodził żeglarzom chorągwi dolnośląskiej. I to właśnie on pokonywał w wieku 80 lat ten szlak wspólnie z nami. Radził sobie bardzo dobrze, ale choroba zmogła go i po dwóch latach od tego pamiętnego rejsu odszedł z tego świata na wieczną wachtę. Wspaniały człowiek - wspomina eks-prezes Zacisza. - Zostanie mi do końca życia w pamięci...

- A ja z kolei wciąż mam przed oczami ubiegły rok, 21 sierpnia, kiedy płynąłem z rodziną, z moimi wnukami i przeżyłem biały szkwał na jeziorze Śniadrwy - mówi Mieczysław. Winnicki. - Znalazłem się już w porcie, kiedy uderzył szkwał i później widzieliśmy, jak przywozili rozbitków z jeziora do portu. Kobieta z 6-letnim chłopcem zarzekała się, że nigdy w życiu nie siądzie na łódkę, nigdy w życiu z mężem nie popłynie. Opowiadała, jak mąż kazał im założyć kapoki i schować się do kabiny. Łódka się wtedy przewróciła. On został na zewnątrz, a ona z synem w kabinie i powoli tracili powietrze. W ostatniej chwili udało się mężowi wyciągnąć syna i żonę. Wtedy łódka zatonęła...

Piękny czas, rejsów czas kończył się.
Kiedyś sztorm rzucił łódź aż na brzeg

Po 1989 roku przyszły ciężkie czasy dla oleśnickich wodniaków. - „Starzy” zaczęli żeglować w rodzinie, a dyrekcje szkół nie były zainteresowane kontynuowaniem pięknej tradycji - mówi ze smutkiem W. Obiegło. - Zgłaszałem się do dyrektorów, że byłbym zainteresowany zająć się tym, byleby tylko stworzono nam bazę. Bez żadnego rezultatu... I dzisiaj ci, którzy są przy nas, którzy się przyznają do tego, że byli wodniakami i razem tworzyliśmy coś wartościowego, ciekawego, korzystają z naszego wspólnego jachtu Monsum, który pływa po Mazurach i jest do dyspozycji każdego, kto ma uprawnienia. Ale warunek jest taki, że musi też dbać o niego i  jakąś tam cząstkę swej pracy do niego dołożyć. Monsun jest wiekowy - ma już ponad 20 lat, ale dbamy, żeby był sprawny technicznie, zadbany i gotowy na odparcie nawet najtrudniejszych warunków atmosferycznych. Na burcie ma herb miasta, czym się szczycimy, bo jesteśmy zauważani na niemalże wszystkich szlakach żeglownych naszej Polski.

Żegluje do dzisiaj Włodzimierz Obiegło. Żeglują też Jan Szosta i Mieczysław Winnicki. - Żeglarstwo jest jak narciarstwo - mówi obrazowo Jan Szosta. - Jeżeli raz się spróbuje, to wciąga i już się żeglarzem jest prawie do końca życia. - Widzieliśmy nawet łodzie przystosowane dla ludzi na wózkach inwalidzkich, więc niemal każdy może funkcjonować na wodzie - dodaje Mieczysław Winnicki.

Dawni wodniacy nadal utrzymują kontakty i spotykają się. Najliczniejsze spotkanie odbyło się w rocznicę ich pierwszej zbiórki - 14 października

*śródtytuły pochodzą z piosenek Czerwonych Gitar „Trzecia miłość żagle” i „Wróćmy na jeziora”



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Zgaduj zgadula 16.02.2020 17:32
Czy młodzieniec w środku kogoś Wam nie przypomina? Bo mnie tak.

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: CytujęTreść komentarza: Miłe Panie. A dlaczego nie wystawiłyście swojej kandydatki na to stanowisko ? Dlaczego uważacie, że jesteście gorsze i nie wystawiłyście swojej kandydatki. Od przemian ustrojowych Oleśnicą zarządzają sami mężczyźni. Co z wami jest nie tak, że uznajecie wyższość mężczyzn nad kobietami.Data dodania komentarza: 19.04.2024, 10:04Źródło komentarza: Michał Kołaciński zaprasza na live`aAutor komentarza: zw-kowalskiTreść komentarza: D @ I tyle w... Spytaj sam, sama. Kto pyta nie błądzi.Data dodania komentarza: 19.04.2024, 10:03Źródło komentarza: Michał Kołaciński zaprasza na live`aAutor komentarza: CytujęTreść komentarza: Miłe Panie. A dlaczego nie wystawiłyście swojej kandydatki na to stanowisko ? Dlaczego uważacie, że jesteście gorsze i nie wystawiłyście swojej kandydatki. Od przemian ustrojowych Oleśnicą zarządzają sami mężczyźni. Co z wami jest nie tak, że uznajecie wyższość mężczyzn nad kobietami.Data dodania komentarza: 19.04.2024, 10:01Źródło komentarza: Płaczkowski wzywa do głosowania na KołacińskiegoAutor komentarza: zw-kowalskiTreść komentarza: Miłe Panie. A dlaczego nie wystawiłyście swojej kandydatki na to stanowisko ? Dlaczego uważacie, że jesteście gorsze i nie wystawiłyście swojej kandydatki. Od przemian ustrojowych Oleśnicą zarządzają sami mężczyźni. Co z wami jest nie tak, że uznajecie wyższość mężczyzn nad kobietami.Data dodania komentarza: 19.04.2024, 09:57Źródło komentarza: Rolkarka nr 1 w Oleśnicy wsparła Adama Horbacza /WIDEO/Autor komentarza: zw-kowalskiTreść komentarza: W Oleśnicy jest grupa pewnych pań sprawnych chyba inaczej. Twierdza one, że Oleśnica jest kobietą . Moim zdanie Oleśnica jest rodzaju żeńskiego. Natomiast jeśli Oleśnica jest rzekomo kobietą to się nie dziwię że przez około 30 lat była ( pik, pik) przez wiadomego samorządowca. I może być dalej tak (pik, pik) gdy wygra namaszczony przez niego następca.Data dodania komentarza: 19.04.2024, 09:54Źródło komentarza: Rolkarka nr 1 w Oleśnicy wsparła Adama Horbacza /WIDEO/Autor komentarza: .Treść komentarza: Poparcie na miarę kandydata. HA , ha, ha , ale autorytety...Data dodania komentarza: 19.04.2024, 09:03Źródło komentarza: Rolkarka nr 1 w Oleśnicy wsparła Adama Horbacza /WIDEO/
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Redakcja Oleśnica24.com

Olpress s.c. 56-400 Oleśnica, ul. Młynarska 4B - zobacz szczegóły

Redaktor naczelny: Krzysztof Dziedzic