Romanse niczym nowym nie są. Ale rzadko kiedy finałem pozamałżeńskiego związku są aż dwie sądowe sprawy - cywilna i karna. I to wcale nie rozwodowe, ale o oszustwo na 330 tysięcy....
Wielka miłość i "śmiertelna choroba"
Mariusz poznał Agnieszkę [dzisiaj mieszkankę Kępna] w Sycowie, w siedzibie przedsiębiorstwa, w którym kobieta pracuje. Została przydzielona przez pracodawcę do obsługi klienta - właśnie Mariusza. On jest poważnym przedsiębiorcą, mieszka w Niemczech. Ona pracuje i studiuje w poznańskiej Wyższej Szkoły Handlu i Rachunkowości. Szybko między nimi zaiskrzyło...
Mariusz długo przesiaduje w biurze Agnieszki, przynosi prezenty. Spotykają się nie tylko w miejscu pracy, ale również na stopie prywatnej. Mężczyzna mieszka zagranicą, ale co miesiąc na tydzień przyjeżdża do Polski. Zaczyna się gorący romans...
Para spędza wspólne weekendy w hotelach, Agnieszka uczestniczy w przyjęciu urodzinowym kochanka. On jest po rozwodzie. Mocno angażuje się w nowy związek. Ona zapewnia go, że z mężem nic ją nie łączy, że mieszkają osobno i brakuje jej jedynie formalnego rozwiązania małżeństwa.
Po roku romans słabnie - Agnieszka niespodziewanie zrywa kontakt.
Ale nagle Mariusz, przebywający właśnie w Niemczech, dostaje z telefonu Agnieszki wiadomość smsową od osoby podającej się za jej przyjaciółkę – Barbary. Informuje ona mężczyznę, że Agnieszka jest bardzo poważnie chora, ma zaplanowana operację, a po niej będzie musiała poddać się rehabilitacji w Niemczech. W smsie przyjaciółka napisała, że na leczenie zgromadzono 67.000 zł, ale brakuje wciąż 58.000 zł. I podała numer rachunku bankowego, sugerując, że jeżeli Mariusz kocha wciąż Agnieszkę, powinien ją wspomóc finansowo. Barbara pisze, że Agnieszka nie wie, iż wysyła ona takiego smsa.
Mężczyzna jedzie do Polski. Spotyka się z kochanką. Ta mówi mu, że ma poważne problemy z kręgosłupem, które wymagają leczenia operacyjnego. I wyjaśnia, że ograniczyła kontakty właśnie z powodu problemów zdrowotnych. Tłumaczy, że operację ma mieć w prywatnej klinice w Poznaniu. I brakuje jej obecnie 57.000 zł. Podaje kwotę, ale nie nalega na Mariusza...
Lekarz odwołany, jedziemy na zakupy
Jednak mężczyźnie, który jest osobą szczególnie empatyczną, dwa razy powtarzać nie trzeba. Szybko przelewa Agnieszce potrzebną na sfinansowanie rzekomej operacji kwotę 57.000 zł. Jako tytuł przelewu podaje „przekazanie środków na operację”. Po jej terminie Mariusz chciał odwiedzić partnerkę w szpitalu, lecz nie wyraziła ona na to zgody.
A co zrobiła z pieniędzmi? Otrzymaną kwotę przeznaczyła na spłatę kredytu hipotecznego, zaciągniętego na swoje mieszkanie.
Ale to było jej mało...
Zaczyna systematycznie kontaktować się z Mariuszem. Alarmuje, że potrzebne są jej dalsze środki na leczenie. Twierdzi, że pierwsza operacja się nie powiodła. Pisze sms-y o treści, że „musi wziąć lek, bo inaczej nie żyje”... W ciągu dwóch lat amant przelał jej na rachunek bankowy łącznie kwotę aż 322.000 zł! Ba, kiedy podczas jednej z próśb o pieniądze akurat nie ma potrzebnej sumy, bierze w banku kredyt na 80.000 zł (na 72 miesiące), który potem sam spłaca.
Otrzymywane środki Agnieszka przeznacza na własne potrzeby.
Partnerzy utrzymują kontakt telefoniczny oraz za pośrednictwem poczty elektronicznej. I spotykają się raz w miesiącu w jednej z lokalnych restauracji. Ograniczenie kontaktów z Mariuszem kobieta argumentuje swoim stanem zdrowia. Mówi mu, że o niczym innym nie jest w stanie myśleć. Ale nie wyklucza związania się z mężczyzną w przyszłości.
Jest sprytna i przebiegła.
Podczas jednej z wizyt w Polsce kochankowie jadą do Poznania. Agnieszka mówi, że ma umówioną wizytę lekarską. Ale na miejscu okazuje się, że rzekoma wizyta została odwołana. Para jedzie do centrów handlowych. Mariusz kupuje kobiecie buty i elementy wystroju domu.
Kosztownych prezentów nigdy zresztą jej nie szczędzi.
Innym razem Agnieszka prosi go, aby odebrał jej wyniki badań. Kiedy mężczyzna dojeżdża na miejsce, dzwoni i mówi, że wyniki odebrane zostały już przez inną osobę.
Mariusz fikcyjnie zatrudnia też na 2,5 roku Agnieszkę w prowadzonym przez siebie przedsiębiorstwie. Robi to, aby kobieta miała ubezpieczenie. Ona nie wykonuje dla niego żadnej pracy, nie otrzymuje też wynagrodzenia.
I ponownie zrywa kontakty. Po pół roku je znów nawiązuje. Mężczyzna cały czas jest mocno zakochany. "Przez cały ten okres powód darzył pozwaną silnym uczuciem" - tak określi to potem sąd.
Najpierw podpis in blanco, a potem groźby wobec rodziny
W trakcie jednej z rozmów Agnieszka mówi, że w wyniku otrzymania od Mariusza pieniędzy ma problemy z urzędem skarbowym i koniecznym jest sporządzenie oświadczenia. Prosi mężczyznę, aby podpisał in blanco dwie kartki papieru. Wyjaśnia, że wpisze na nich oświadczenia stosownej treści dla potrzeb rozliczenia z urzędem skarbowym.
Naiwny amant sporządza dokument in blanco. Wpisuje w jego treści datę i miejsce jego sporządzenia. Składa swój podpis.
Agnieszka wpisuje na kartce, że kwoty przelewane na jej rachunek bankowy stanowiły zadośćuczynienie i wpłacane były z własnej woli Mariusza jako darowizna, której zwrotu nigdy nie będzie żądał.
O jakie zadośćuczynienie miało chodzić? To wyjaśni się w dalszej części tej historii...
Jak można być tak naiwnym jak Mariusz? "Oceniając postawę pokrzywdzonego, trzeba mieć na względzie, że jego działania uwarunkowane były znaczącym zaangażowaniem w związek osobisty z oskarżoną, poczuciem odpowiedzialności za nią, oraz ponadprzeciętną jego wrażliwością na cierpienie bliskich wynikające z choroby" - oceni to później sąd.
Ale mężczyzna, mimo całej swej naiwności, zaczyna mieć wątpliwości. Zwłaszcza że kochanka znowu zrywa kontakty. Mariusz pisze e-maila na adres "agusia" z prośbą o kontakt. Agnieszka odpowiada. Wyjaśnia, że leczenie nie zostało zakończone i nadal zażywa leki, że jej życie było zagrożone i potrzebowała pomocy, życzy mu szczęścia w życiu, zapewnia, że nadal go kocha, dodaje, że ma dla syna Mariusza prezent.
Ale mężczyzna już czuje, że został perfidnie oszukany. Przestaje odpowiadać na maile. Za to zaczyna dostawać elektroniczne wiadomości od rzekomych przyjaciół Agnieszki - Barbary i Marka. Marek potwierdza, że Agnieszka potrzebowała pieniędzy na zakup leków, a Barbara pisze, że gdy Agnieszka była leczona w klinice, Mariusz miał ją zostawić bez pomocy i sugerowała, aby przekazał jeszcze dodatkową kwotę 25.000 zł. W jednym z kolejnych listów od Barbary znalazły się groźby skierowane pod adresem rodziców, byłej żony i syna Mariusza. Krzywdę miał wyrządzić partner Barbary - niejaki Cezary.
To już definitywnie otwiera mężczyźnie oczy. Składa zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Informuje, że Agnieszka wprowadziła go w błąd, co do swojego stanu zdrowia, i wyłudziła od niego na operacje oraz leki 322.000 zł. Wytacza dawnej kochance proces cywilny o odszkodowanie i karny o oszustwo.
Kobieta potwierdza, że podany adres mailowy jest jej i że nigdy nie leczyła się na schorzenia zagrażające życiu. Podała, że nie zna żadnej Barbary, która w jej imieniu miała pisać do Mariusza. Dlaczego więc ten dawał jej pieniądze? Agnieszka zeznała, że w drodze powrotnej ze wspomnianego przyjęcia urodzinowego została przez Mariusza zgwałcona. Przelewane jej pieniądze miały być zadośćuczynieniem za seksualne wykorzystanie, zapłatą za milczenie.
Oburzony mężczyzna zgodził się na poddania się badaniu wariografem na okoliczność prawdziwości swoich zeznań. - Byłem przekonany, że jest śmiertelnie chora, że potrzebuje pieniędzy na operację, które ratują jej życie - mówił.
Nie ma "zbrodni" bez kary? Niekoniecznie...
Sąd - ani cywilny, ani karny - nie dał wiary Agnieszce. O tym, że do gwałtu nie mogło dojść, świadczyły m.in. e-maile wysyłane już po rzekomym seksualnym przestępstwie. Agnieszka pisała m.in.: „Mariusz, widzisz, to wszystko przez to, że Ty mi nie wierzysz. Jedynym facetem jakiego nadal – choć brakuje mi już cierpliwości do Ciebie – kocham to Ty jesteś i jeszcze się nie wyleczyłam”.
W procesie cywilnym zasądzono od pozwanej Agnieszki na rzecz Mariusza 322.000 zł z odsetkami. Nie masz więc "zbrodni" bez kary...? Niekoniecznie...
W procesie karnym - prawomocny wyrok już zapadł - sąd zauważył bowiem, że "pokrzywdzony nie uzyskał dotychczas nic z tytułu naprawienia szkody. Zabiegi oskarżonej i skomplikowana sytuacja w zakresie prawa, skutkuje brakiem efektów egzekucji komorniczej. Zachodzi obecnie obawa, że oskarżona nadal cieszy się korzyściami uzyskanymi z przestępstwa i nie ma zamiaru szkody naprawić".
Sąd karny uznał oskarżoną winną oszustwa i skazał ją na 18 miesięcy pozbawienia wolności (zawiesił ją na 3 lata) i grzywnę w wysokości 15.000 zł.
A życie dopisało do tej historii epilog - Mariusz jest obecnie związany również z Agnieszką, sycowianką. Z Agnieszka z Kępna, oskarżoną w tej sprawie, nie ma ona nic wspólnego...
Napisz komentarz
Komentarze