"Msza dziękczynna za posługę ks. Teodora w naszej parafii odbędzie się w sobotę 31 lipca o godz. 18.00. Zapraszamy do wspólnej modlitwy z dziękczynieniem na zakończenie 4-letniej posługi ks. Sawielewicza w naszej parafii" - informuje parafia św. Jana Apostoła.
"Teobańkologia, czyli teologia ks. Teodora w bańkach mydlanych. Poważne treści w filigranowej formie" - tak reklamował swój pomysł na ewangelizację.
A tak ksiądz Teodor napisał o swoim "biegu do kapłaństwa":
Mistrz Dolnego Śląska, 9 miejsce w Polsce, Wicemistrz makroregionu (wo. Dolnośląskie i Lubuskie) – to miał być tylko początek w sukcesach biegach długodystansowych. W okresie gimnazjum na 2000m miałem 5:59 minuty, na 1000 m - 2:46 minuty. To miał być początek. Świetne wyniki badań wydolnościowych, świetne rokowania, realne nadzieje na medale na mistrzostwach Polski. Kurcze, bieganie stało się dla mnie połową życia… Rosłem w swoich i innych oczach, gdy np. na zawodach powiatowych wyprzedziłem drugiego zawodnika o 300m. Oczywiście rosła moja #pycha…
Zaczęło się w sumie jak u brzydkiego kaczątka. Miałem iść do gimnazjum na wsi, a wybrałem oddalone o 16 km duże gimnazjum w mieście… w mieście, rozumiecie!… jak się ma 14 lat i całe życie na wsi się było, to jest wtedy coś… Gdy byłem na początku pierwszej klasy, powstały dwa składy szkolne na sztafetę 10X1000m. Pobiegłem jako pierwszaczek w drugim, gorszym składzie. Miałem piąty czas w szkole (licząc również starszaków!). W krótkim czasie od tych zawodów zdobyłem nawet 6. Miejsce na Dolnym Śląsku ze starszymi o dwa lata ode mnie!
Zacząłem wyczynowo trenować pod okiem trenera w klubie sportowym. Ile Polski zwiedziłem, ile pięknych obozów sportowych doświadczyłem, poznałem wspaniałych ludzi… Zdobyłem dorobek medalowy i pucharowy na zdjęciu na przestrzeni niecałych trzech lat. Biegałem po ok. 10 km dziennie + ćwiczenia rozwojowe. Ten okres wspominałem jako hartowanie wytrwałości i przezwyciężanie swojego lenistwa. Tak czasami się strasznie chciało odpuścić trening… Sport karmił pychę, ale wyrabiał wytrwałość i męstwo w walce z przeciwnościami. Niestety nękały mnie co chwila kontuzje, gdyby nie one byłoby jeszcze lepiej… Aż doszło do tej jednej, która zaważyła o porzuceniu sportu…
Miałem wielkie nadzieje na medal na mistrzostwach Polski w Białymstoku 2 kwietnia 2005 r. Dzień śmierci św. JPII zbiegł się z dniem mojej śmierci dla sportu. Pamiętacie tę atmosferę tego dnia? Bardzo współgrała z tym, co czułem, gdy z bólem kolana, który nie pozwalał utrzymywać kapitalnej formy wypracowanej przez całą zimę. Żmudny wysiłek coraz bardziej, z każdym dniem utrzymującego się bólu, szedł na marne. Mimo bólu i spadku formy pojechałem z okolic Zgorzelca (moje strony rodzinne do Białego Stoku, S8 wtedy jeszcze nie było, więc to było 15h jazdy busem ? ) do Białego Stoku i zająłem 66. miejsce. Totalna porażka dla mnie z dodatkowymi upokorzeniami… i dobiłem sobie kolana… Okazało się, ze mam chorobę zwyrodnieniową rzepki, która nie pozwala kontynuować wyczynowego sportu. Nawet z wf-u miałem zwolnienie przez dłuższy czas… Totalnie się załamałem, zamknąłem w sobie. Nałożyłem maski. Połowa świata mi się zawaliła, miałem wrażenie, ze nikt tego nie rozumie. Z nikim nie rozmawiałem o tym, co przeżywam. Nawet nie interesowało mnie, co Bóg o tym myśli. Wkrótce zaczęły się problemy z bulimią lub czymś podobnym… Nienawidziłem swojego ciała za to, że mnie zawiodło. Miałem wtedy 17 lat. Zapisałem w swoim dzienniku treningowym wielkimi literami pod ostatnim treningiem: „Przebiegłem 6657 km i koniec…”
To wydarzenie rozorało moje serce. I jestem przekonany, że przygotowało do tego, by na tej rozoranej glebie Bóg rzucił ziarno swojego Słowa. Słów: „kocham Cię, nie musisz na to zasługiwać swoimi osiągnięciami”, „Przejrzyj, Twoja wiara Cię zbawiła”, „troszcz się najpierw o Królestwo Boże, a wszystko czego tak naprawdę pragniesz dostaniesz”. Często powtarzam w różnych okolicznościach to, czego nauczyło mnie to doświadczenie, że każdy nasz zawód i frustracja to wołanie Boga: „mam coś więcej dla Ciebie - mam łaskę pokory, mam inne zdolności, które możesz rozwijać, mam misję dla Ciebie”. TeoBańkologia wyrosła między innymi na tym rozoraniu serca. Może dzisiaj bym biegał z moim starym kolegą z klubu – Marcinem Lewandowskim, który kilka dni temu pobił rekord Polski na 1500 m w hali, może bym zarabiał na życie tą swoją pasją – sportem. Gdybanie. Wiem, że teraz mam znacznie więcej niż wygrana na Olimpiadzie. Mam Boga, mam talenty do rozwijania, mam misję, mam kapłaństwo. Sport wyrobił we mnie pewną systematyczność i wytrwałość tak potrzebną w modlitwie. Jak to powiedział Nick Vujicic – możemy skupiać się na tym, czego nie mamy, albo dziękować za to, co mamy. I choćby po ludzku patrząc Bóg coś zabierał, ja jestem przekonany, że robi to, by dać znacznie, znacznie więcej. On jest dobry, nawet gdy się go boimy, ze nam coś zabierze i nie chcemy mu w pełni powierzyć swojego życia. On walczy o nasze serca bardzo drapieżnie.
Chciałbym za św. Pawłem powiedzieć kiedyś: „w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na koniec odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia”.
Napisz komentarz
Komentarze