Z ziemi włoskiej do Polski szły nie tylko Legiony Dąbrowskiego, czy kilka wieków wcześniej włoszczyzna za sprawą królowej Bony. Szła też, a w zasadzie wciąż idzie, moda na nadawanie polskim firmom nazw, które brzmią jak żywcem wzięte z języka rodowitych mieszkańców Półwyspu Apenińskiego.
Weźmy taka markę, jak Gino Rossi. Wbrew pozorom producent obuwia i akcesoriów nie pochodzi z Włoch. Firma powstała 1 1992 roku w Słupsku. Czasami możemy przeczytać, że wśród sześciu udziałowców z Polski i z Włoch był Gino Rossi. Ale jesli zjarzymy do statutu spółki, to ani żywo żaden Gino Rossi wśród założycieli nie figuruje. Ale nazwa Gino Rossi brzmi podobnie do marki Sergio Rossi wywodzącej się z Włoch i współpracującej w przeszłości np. z Dolce & Gabbana.
Albo producent odzieży dla dojrzałych kobiet - Monnari. Nazwa też sugeruje, że to włoska firma. Tymczasem jej właścicielem jest zarejestrowana w Łodzi spółka Monnari Trade.
A popijany przez nas Cin&Cin, marka win musujących? Nazwa też wskazuje na włoskie pochodzenie. Cin cin po włosku to na zdrowie! Tymczasem i Cin&Cin, i Dorato, i Piccolo są produkowane w Biłgoraju. Tam fabrykę ma firma Ambra, która wymyśliła ich nazwy. Notabene kupiona przez Ambrę marka Cin&Cin nego przełomu – wykupiła markę Cin&Cin. Ale nie od Włochów! Był to wermut produkowany Łodzi.
Z kolei pierwszą i jedyną jak na razie w Polsce restauracją, które przyznano gwiazdkę Michelin, jest Atelier Amaro. Brzmi włosko, prawda? A tymczasem to lokal Modesta Amaro, polskiego kucharza i restauratora, który - zanim przejął nazwisko po jednej z byłych żon - nazywał się Wojciech Basiura.
A czy mieszkający w dawnej Oleśnicy, czyli Oels, Niemcy też lubili nadawać swoim biznesom włoskie nazwy?
Na pewno miłośnikiem Italii musiał być Kurt Muhle, właściciel zajazdu Tivoli. "Zajazdy były to najczęściej budowle z dużymi ogrodami, leżące na skraju miasta, niekiedy nad wodą. Odwiedzane były najczęściej przez osoby mające konne powozy lub lubiące długie wycieczki za miasto. Z czasem zajazdy zostały wchłonięte przez rozbudowujące się miasto" - czytamy na olesnica.org (widokówka poniżej z archiwum strony).
Ale wróćmy do włoskich konotacji nazwy dawnego oleśnickiego zajazdu. Sięgają tam, bo wszak Tivoli to miasto i gmina we Włoszech, w regionie Lacjum, w prowincji Rzym. W starożytności Tybur, popularne miejsce zamieszkania bogatych Rzymian, ze słynną Willą Hadriana, której ruiny zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Herr Muhle swój zajazd Tivoli miał przy Wartenberger Strasse 47 (dzisiejsza ulica Wojska Polskiego). Jak podaje dr Marek Nienałtowski, wybudowano go przy końcu lat pięćdziesiątych XIX w. "Najprawdopodobniej oprócz obsługi podróżnych miał służyć jako punkt zabaw i spotkań dragonów ze stacjonującego nieopodal Regimentu nr 8" - czytamy na olesnica.org. Po wojnie na jego ruinach postawiono restaurację "Pod Kasztanami", a dzisiaj miejsce to znów należy do Niemców. Stoi tam market Kaufland.
Napisz komentarz
Komentarze