- Zawsze byłem solidny, jeśli chodzi o przestrzeganie środków ostrożności w czasie pandemii - podkreśla Bartnik w rozmowie z Wirtualną Polską. - Pilnowałem się, zawsze nosiłem maseczkę. Nie na brodzie, jak wielu młodych ludzi, którzy, gdy zwrócisz im uwagę, stawiają się czy nawet chcą się bić - dodaje.
Ale koronawirus, o czym już informowaliśmy, dopadł radnego PiS.
- Nawet nie wiem, gdzie się mogłem zarazić. Być może od jakiegoś dziecka na sali treningowej, które chorobę przechodziło bezobjawowo. W każdym razie zawsze podchodziłem do pandemii z respektem, choć wcześniej nikt z mojej rodziny nie zachorował – mówi portalowi wp.pl.
I ujawnia:
"Z nóg zostałem zwalony z 23 na 24 grudnia. Osiem czy dziewięć dni spędziłem w izolatce, w swoim pokoju na górze mieszkania. Przez ten czas niemal nic nie jadłem, tylko piłem. Temperatura dochodziła do ponad 39 stopni, miałem bóle rąk, nóg, głowy i oczu. Do tego kaszel. Przez 15 dni korzystałem z aparatury z tlenem, bo byłoby kiepsko".
Polityk wyszedł z choroby, ale nie ukrywa, że było z nim bardzo kiepsko:
"Mnie się udało wrócić do zdrowia i uważam, że dostałem drugie życie. Córce mówiłem już, żeby pomagała mamusi, gdy tata umrze. Dziękuję znajomym za modlitwę, która została wysłuchana".
Komentarze