Nasz Dziennik, ogólnopolski dziennik o profilu katolicko-narodowym, publikuje świadectwo pani Magdy - "położnej, która odeszła ze szpitala w Oleśnicy, gdyż nie godziła się na współudział w mordowaniu dzieci".
Kobieta miała powiedzieć gazecie:
"Tam zabijanie dzieci traktuje się jak zwyczajne świadczenie medyczne. Poziom znieczulenia lekarzy i położnych poraża."
Wedle relacji pani Magdy, część personelu lekarzy i położnych przystała na warunki, jakie dyktuje Gizela Jagielska - wicedyrektor szpitala. Jak mówi była położna:
"Nieraz widziałam położne, które z racji współuczestnictwa w aborcji były kompletnie zdewastowane psychicznie. To trauma, której nie da się wyleczyć nawet przez wiele lat".
Pani Magda uczestniczyła w 9 aborcjach w Oleśnicy. Mówi, że pamięta je wszystkie.
Jagielska wykonywała aborcje na dzieciach po 22 tygodniu ciąży. One polegały więc nie na wyssaniu dziecka specjalnymi ssakami - jak to jest w przypadku młodszych dzieci - ale na wywołaniu porodu martwego dziecka. Dlatego my musiałyśmy przyjmować te porody
- utrzymuje rozmówczyni gazety.
I twierdzi, że: "zobaczyłam, jak pacjentka leży na kozetce, obok Jagielska wykonuje USG i upomina inną pielęgniarkę słowami: jak podajesz ten chlorek potasu, to musisz podawać do końca, aż do momentu, kiedy zobaczysz, że serce przestało bić. Jak tego nie zrobisz dobrze, to [dziecko] będzie ci uciekać i będziesz musiała kłuć jeszcze raz".
Opowiada też:
"Pamiętam, jak jedna z kobiet po wstrzyknięciu chlorku potasu zapytała, czy "to", czyli aborcję, można jeszcze zatrzymać, czy da się uratować jej dziecko. Oczywiście, już było za późno. Ona już nawet dostała tabletki naskurczowe, żeby mogła urodzić martwe dziecko. Widziałam wtedy jej twarz i oczy, kiedy dotarło do niej to, co zrobiła"
Według pani Magdy niektóre kobiety płakały na szpitalnym korytarzu po wykonaniu aborcji.